Moje auto od frontu wygląda jak odrapana morda Deszczowca, gdy siedział w więzieniu. Dzisiaj pierwszy raz zdecydowałam się wjechać na teren posesji tyłem. Tył po kilku manewrach przejechał, ale gdy pod koniec zaczęłam skręcać po skosie, przyszorowałam przodem w słupek. Oczywiście, zdążyłam już zapomnieć, że jadąc tyłem, muszę stuknąć przodem... Potem pół dnia malowałam. Auto, nie słupek.
Kurs malowania auta okazał się nieskomplikowany. Auto jest łaciate i nosi na sobie ślady cudzych i moich nieszczęść (w tym poważnego wypadku, jaki miał pierwszy właściciel). Z 12 poważnych zadrapań, 5 jest moim sprawstwem, zaś pozostałe nie.
Lakier, niby w jednolitym kolorze, ale tak naprawdę każda blacha jest inna. Część jest lśniąca, część matowa, część jasna, część ciemniejsza. Kiedy chlusnęłam za dużo podkładu, odbyło się to i tak bez szkody dla całości. Nic się nie zmieniło. Łata na łacie.
Obklejone tu i ówdzie taśmą malarską, stoi teraz i schnie. Od frontu wygląda jak poczciwa, lecz jednak morda pijaka po awanturze.
Gorzej, że w podłodze mojego auta nie do zdarcia pojawiła się dziura, a ja nie potrafię spawać.